poniedziałek, 6 lipca 2015

1. recenzja: "Szczygieł" - Donna Tartt

W wybuchu terrorystycznym młody Theo traci jedyną ostoję swojego życia - ukochaną matkę. Pod wpływem impulsu odkopuje z gruzów pewien niewielki obraz. Ulubiony obraz zmarłej matki. Namiastka utraconego dzieciństwa, które zawaliła się razem z wybuchem. "Szczygieł" staje się jego obsesją i przekleństwem, jego uzależnieniem i najsilniejszym narkotykiem.

Po zdjęciu obwoluty naszym oczom ukazuje się to co pochłonęło życie Theo. Mały ptaszek złączony króciutkim łańcuszkiem utwierdzonym na miedzianej rurce. Na setki lat uwięziony w niewoli. Delikatny, utrzymany w kolorach brązu obrazek przyciąga nas pewną magią i subtelnością. Obraz w którym możemy się zatracić. Tylko to wystarczy by nas przyciągnąć jak magnes i zagłębić się w lekturze.
Nic więc dziwnego, że to ten niesamowity twór Donna Tart obrała za centrum wszechświata w życiu Theo.

Czytając tą książkę miałam pewne deja vu. Hallo! To już przecież było!
Myśl o podobieństwie "Szczygła" Donny Tart do "Wyznaję" Jaume Cabre nawiedziła mnie gdzieś tuż za połową powieści i nie mogłam się powstrzymać do porównania tych dwóch tworów.

Muszę nadmienić, że "Wyznaję" jest książką mojego życia, magią samą w sobie, prawdziwym zatraceniem się w literaturze... i ta narracja!

Więc nie dziwcie się, że w tym porównaniu "Szczygieł" wypadł słabiej.
Nie chcę tu jakkolwiek insynuować, że książka jest zła. Było by to całkowitą herezją, a nie za bardzo mam ochotę spłonąć na stosie.

Niesamowicie mocno ujął mnie język tej powieści, lekki jak mgiełka, piękny, potrafiący nawet rzeczy brudne i odrzucające przedstawić w sposób który nas nie zniechęca. Książka po której się przepływa i chodź nie czyta się tego szybko, to już gdy zatracimy się w lekturze nie zwracamy uwagi na upływający czas.

Budowa tej powieści jest dla mnie jak to muzeum od którego wszystko się zaczęło. Za każdym razem odkrywamy nowe sale, nowe wątki i nowe znaczenia. A gdy Theo przechodzi do nowej sali odkrywając styl którego jeszcze w tym miejscu nie widział tak pani Tartt lekko dryfuje między gatunkami, miejscami oraz znaczeniami.
Książka którą się odkrywa.

Jednak ciosem dla mnie była ostania część powieści, gdy autorka posila się o sensację. Z wielkim smutkiem i niechęcią przerzucałam przez pełne stronice akcji, które tak odrzucały mnie w wykonaniu Donny Tartt. Może to zaburzyło odbiór tej powieści. Nie potrafię jej w pełni docenić i do końca nią zachwycić Gdy przewracałam ostatnią stronę w duchu zrobiłam ogromne "ufff".

Główny bohater dość często mnie irytował. Bezwolnie pooddawał się prądom na które zrzucało go życie.
Tak naprawdę nie polubiłam ani nie znienawidziłam żadnego bohatera. Oni... byli. Poznawałam ich historię, ale ze strony na stronę coraz mocniej czułam się jak widz podziwiający z boku, całą akcję i kunszt książki.

Troszkę się na całości zawiodłam. Moja wina, szukałam nowego "Wyznaję" wśród kart tej książki, przez to "Szczygieł" pozostawił we mnie gorzki posmak rozczarowania.

Ta książka przecież jest jest urocza.
Piękna.
Niezwykła.

Brakuje mi tylko w niej magii.

Przepraszam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz